środa, 3 marca 2010

LCK podbija Maroko


Nasz przyjaciel Karol wrócił właśnie z dwutygodniowej przejażdżki rowerowej po Maroku. Bez gaci z pieluchą, bez rowerowych rękawiczek, bez żarówiastej obcisłej koszulki, bez SPD, bez przerzutek… No dobra, akurat na ten wyjazd zamontował do swojego pięknego concorde’a przerzutki, ale to jedyna oznaka zdrowego rozsądku (może jeszcze klucz do szprych, który ponoć przydawał się zaskakująco często).

Dzięki niezwykle pieczołowitemu planowaniu udało mu się dać zaskoczyć śnieżnej burzy (w szortach! :-) i nie dać się zaskoczyć czterdziestostopniowym upałom. Wiatr i deszcz wliczone w cenę. Planowany przejazd przez przełęcz Tizi-n-Tichka (2260 m n.p.m.), nieplanowana próba ukamienowania przez marokańskie dzieci żądne słodyczy i gadżetów od turystów. Krótko mówiąc – działo się.


A wszystko to z mufowym LCK za paskiem, oczywiście wypełnionym mini u-lockiem Kryptonite’a. Tak jak zakładaliśmy, LCK ułożył się do sposobu użycia przez właściciela i lekko się rozciągnął (jak to skóra naturalna). Ponieważ szanowny pan Karol nie chuchał na niego i nie dmuchał (znaczy się: traktował podle), widać pewne ślady zużycia i proces starzenia został nieco przyspieszony, ale konstrukcyjnie wszystko zostało na swoim miejscu. Ten test uznajemy za zaliczony i mamy nadzieję, że zapewnienia o wysokiej jakości produktu nie będą już brzmiały jak znane hasło: „Na potwierdzenie moich słów, Siłacz walnie pięścią w stół!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz